Ryszarda Hanin
Jest to nagroda za kreację w „Drzwiach w murze”, ale można chyba powiedzieć także: nagroda za niespodziankę, jaką ta kreacja przynosi.
Niespodzianka, zaskoczenie — słowa-klucze dla opisu aktorstwa Ryszardy Hanin. Matka w „Drzwiach w murze“ to postać obciążona beznadziejną chorobą, wiekiem, niszcząca swoją zaborczością życie córki. Ale matka w interpretacji Ryszardy Hanin jest także śmieszna. Przeciwieństwa nie sumują się, to niemożliwe. Tragizm i śmieszność istnieją obok siebie i tylko aktorskie wyczucie pozwala zachować ich równowagę. Niemożliwa staje się jednoznaczna ocena postaci. Zmienność spojrzenia: to właśnie nadaje kreacji treść głęboko ludzką.
Zmienność. Aktorka lubi podkreślać tę cechę. W telewizyjnym „Moim programie" wybrała dla siebie monodram Cocteau. W peruce nastroszonej loczkami siedzi przed lustrem i zmywa makijaż. Zdejmuje sztuczne rzęsy, ściera szminkę, nakłada grubą warstwę kremu. Czegóż ta aktorka nie robi ze swoją twarzą! Ale twarz jest tylko maską. Trzeba ją zmieniać. Zarzucano kiedyś Bette Davis dziwną skłonność do pobrzydzania siebie charakteryzacją. To właśnie specyficzna aktorska szkoła, która z okrutną konsekwencją nakazuje traktować twarz, całe ciało, jak instrument, środek osiągnięcia wyrazu. W tym samym programie telewizyjnym Ryszarda Hanin pojawia się jako siwiuteńka babcia-gołąbeczek. Najpierw grucha łagodnie, potem słowa jej nabierają jadu. Już nie zmienia się charakteryzacja, ale zmienia ton i barwa głosu.
Na scenie teatralnej, w „Ślubie" Gombrowicza, zwraca uwagę początkowo tylko głosem. Wrzaskliwe zawodzenie wiejskiej baby. Dopiero potem ruchem: zdumiewającą ekspresją całego ciała, niemal akrobacją. Jak w starych, niemych filmach spod znaku Fabryki Ekscentrycznego Aktora. Kto się tak umiał poruszać? Chyba tylko Chochłowa?
Łatwo przypomnieć role Ryszardy Hanin z telewizji i z teatru. W porównaniu z nimi role filmowe bledną. Nie jest ich mało, chociaż kino późno zauważyło obecność aktorki. Wyrazisty epizod w „Ostatnim etapie" w roku 1948 — i piętnaście lat przerwy. W artystycznej biografii to okres bardzo długi. Potem role z drugiego planu, większe i mniejsze. I zwykły los aktora filmowego: osiągnięcia, które sobie ceni najwyżej, należą często do filmów nieudanych, żyjących krótko, zbyt krótko, w kinie.
Znakomita, brawurowa Bonicha, co to synów swata podstarzałej Róży w „Ubraniu prawie nowym". Jedna z wiejskich kobiet, które aktorka gra z takim upodobaniem. Może dlatego, że pozwalają na nutkę charakterystyczności „robionej" głosem, bystro podpatrzonym gestem. Ale jest w nich treść złożona, rodzajowość obok szacunku dla chłopskiego sprytu, prymitywnego może, przecież pozwalającego w końcu przetrwać i w najtrudniejszym.
Wiejska „wiedźma", bosmanowa z „Przystani", otoczona aurą trochę niesamowitej tajemniczości. Ale też — po swojemu ironiczna wobec otoczenia. To nie aktorski dystans wobec postaci. Ryszarda Hanin wyraźnie unika ostentacji w posługiwaniu się tym modnym dziś chwytem. Wyposaża swoją bosmanową w ironię trochę przewrotnie, wiedząc, że rys ten nie przeczy życiowej mądrości. Zwykle ją wspomaga. A także jakby chciała ją przez to wyobcować, oddalić od banalnych perypetii fabuły.
I jeszcze długa lista ról matek — od matki Pietrka w „Między brzegami" (1963) po przybraną ale jakże prawdziwą i przejmującą w swej miłości matkę w „Zapamiętaj imię swoje" (1974). W filmie lubi się aktora szufladkować. O Bette Davis opowiadano, że pojawiała się na planie z wyostrzonymi ołówkami i długimi paskami żółtego papieru: notowała własne warianty roli. Aktor musi się bronić. Czasem ma się wrażenie, że Ryszarda Hanin odnosi sukces jakby wbrew roli. Choćby w „Ciemnej rzece". Jeszcze jedna wiejska kobieta, jeszcze jedna matka. Rola — stereotyp. Ale na ekranie to coś nowego. Postać patetyczna. Milcząca — bo bezradna wobec historii, która nie oszczędza jej najbliższych. Milcząca — bo jest tylko świadkiem. Koncepcja aktorki skorygowała w tym przypadku scenariusz. Oczywiście, wielu aktorom nie wystarcza dziś rola instrumentu w ręku reżysera. Ale gdzie kończy się współtworzenie postaci, a zaczyna współtworzenie dzieła? Proces to delikatny, niemożliwy do ostrego zdefiniowania i wyważenia. Opiera się na autorytecie i zaufaniu. Jest jedną z tajemnic filmowej kuchni.
Ekranowe role Ryszardy Hanin mają w sobie coś z paradoksu. Po jednej stronie bogaty, imponujący warsztat aktorski i bogata, fascynująca osobowość, po drugiej — niemal z reguły łatwy stereotyp. Idąc tym tropem moglibyśmy się przyjrzeć z bliska niejednej słabości naszego kina. Aktorka tej miary miłosiernie tuszuje je swoim talentem.
Może i za tę wielkoduszność tak bardzo cenimy ją, właśnie my, widzowie kinowi?
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI
Niespodzianka, zaskoczenie — słowa-klucze dla opisu aktorstwa Ryszardy Hanin. Matka w „Drzwiach w murze“ to postać obciążona beznadziejną chorobą, wiekiem, niszcząca swoją zaborczością życie córki. Ale matka w interpretacji Ryszardy Hanin jest także śmieszna. Przeciwieństwa nie sumują się, to niemożliwe. Tragizm i śmieszność istnieją obok siebie i tylko aktorskie wyczucie pozwala zachować ich równowagę. Niemożliwa staje się jednoznaczna ocena postaci. Zmienność spojrzenia: to właśnie nadaje kreacji treść głęboko ludzką.
Zmienność. Aktorka lubi podkreślać tę cechę. W telewizyjnym „Moim programie" wybrała dla siebie monodram Cocteau. W peruce nastroszonej loczkami siedzi przed lustrem i zmywa makijaż. Zdejmuje sztuczne rzęsy, ściera szminkę, nakłada grubą warstwę kremu. Czegóż ta aktorka nie robi ze swoją twarzą! Ale twarz jest tylko maską. Trzeba ją zmieniać. Zarzucano kiedyś Bette Davis dziwną skłonność do pobrzydzania siebie charakteryzacją. To właśnie specyficzna aktorska szkoła, która z okrutną konsekwencją nakazuje traktować twarz, całe ciało, jak instrument, środek osiągnięcia wyrazu. W tym samym programie telewizyjnym Ryszarda Hanin pojawia się jako siwiuteńka babcia-gołąbeczek. Najpierw grucha łagodnie, potem słowa jej nabierają jadu. Już nie zmienia się charakteryzacja, ale zmienia ton i barwa głosu.
Na scenie teatralnej, w „Ślubie" Gombrowicza, zwraca uwagę początkowo tylko głosem. Wrzaskliwe zawodzenie wiejskiej baby. Dopiero potem ruchem: zdumiewającą ekspresją całego ciała, niemal akrobacją. Jak w starych, niemych filmach spod znaku Fabryki Ekscentrycznego Aktora. Kto się tak umiał poruszać? Chyba tylko Chochłowa?
Łatwo przypomnieć role Ryszardy Hanin z telewizji i z teatru. W porównaniu z nimi role filmowe bledną. Nie jest ich mało, chociaż kino późno zauważyło obecność aktorki. Wyrazisty epizod w „Ostatnim etapie" w roku 1948 — i piętnaście lat przerwy. W artystycznej biografii to okres bardzo długi. Potem role z drugiego planu, większe i mniejsze. I zwykły los aktora filmowego: osiągnięcia, które sobie ceni najwyżej, należą często do filmów nieudanych, żyjących krótko, zbyt krótko, w kinie.
Znakomita, brawurowa Bonicha, co to synów swata podstarzałej Róży w „Ubraniu prawie nowym". Jedna z wiejskich kobiet, które aktorka gra z takim upodobaniem. Może dlatego, że pozwalają na nutkę charakterystyczności „robionej" głosem, bystro podpatrzonym gestem. Ale jest w nich treść złożona, rodzajowość obok szacunku dla chłopskiego sprytu, prymitywnego może, przecież pozwalającego w końcu przetrwać i w najtrudniejszym.
Wiejska „wiedźma", bosmanowa z „Przystani", otoczona aurą trochę niesamowitej tajemniczości. Ale też — po swojemu ironiczna wobec otoczenia. To nie aktorski dystans wobec postaci. Ryszarda Hanin wyraźnie unika ostentacji w posługiwaniu się tym modnym dziś chwytem. Wyposaża swoją bosmanową w ironię trochę przewrotnie, wiedząc, że rys ten nie przeczy życiowej mądrości. Zwykle ją wspomaga. A także jakby chciała ją przez to wyobcować, oddalić od banalnych perypetii fabuły.
I jeszcze długa lista ról matek — od matki Pietrka w „Między brzegami" (1963) po przybraną ale jakże prawdziwą i przejmującą w swej miłości matkę w „Zapamiętaj imię swoje" (1974). W filmie lubi się aktora szufladkować. O Bette Davis opowiadano, że pojawiała się na planie z wyostrzonymi ołówkami i długimi paskami żółtego papieru: notowała własne warianty roli. Aktor musi się bronić. Czasem ma się wrażenie, że Ryszarda Hanin odnosi sukces jakby wbrew roli. Choćby w „Ciemnej rzece". Jeszcze jedna wiejska kobieta, jeszcze jedna matka. Rola — stereotyp. Ale na ekranie to coś nowego. Postać patetyczna. Milcząca — bo bezradna wobec historii, która nie oszczędza jej najbliższych. Milcząca — bo jest tylko świadkiem. Koncepcja aktorki skorygowała w tym przypadku scenariusz. Oczywiście, wielu aktorom nie wystarcza dziś rola instrumentu w ręku reżysera. Ale gdzie kończy się współtworzenie postaci, a zaczyna współtworzenie dzieła? Proces to delikatny, niemożliwy do ostrego zdefiniowania i wyważenia. Opiera się na autorytecie i zaufaniu. Jest jedną z tajemnic filmowej kuchni.
Ekranowe role Ryszardy Hanin mają w sobie coś z paradoksu. Po jednej stronie bogaty, imponujący warsztat aktorski i bogata, fascynująca osobowość, po drugiej — niemal z reguły łatwy stereotyp. Idąc tym tropem moglibyśmy się przyjrzeć z bliska niejednej słabości naszego kina. Aktorka tej miary miłosiernie tuszuje je swoim talentem.
Może i za tę wielkoduszność tak bardzo cenimy ją, właśnie my, widzowie kinowi?
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI