Dużo w Polsce mądrych kóz
Staro się jakoś dziś poczułem, więc mi do wspomnień. Do Koziołka-Matołka na przykład. Ale nie do książeczki Makuszyńskiego z dzieciństwa, ani do jej rosyjskiej wersji, którą nabyłem w Moskwie pod koniec lat pięćdziesiątych, a która zaczynała się od słów: „Mnogo w Polsze mudrych koz, no kazłow jeszczo i bolsze”. Bliżej, cieplej. Chodzi o serial animowany ze Studia Miniatur Filmowych. Długo kapały poszczególne odcinki i ciągle ten zarzut ze strony ciał opiniodawczych: czy ten piekielny kozioł rzeczywiście musi być taką d...? Wiadomo, oczywiście, o jakie słowo chodzi, ale nie używam, bo mam staranne wychowanie gimnazjalne, dwuletnią służbę wojskową, a o uzyskanie przeze mnie dyplomu filologicznego ubiegały się co najmniej trzy szanowne uniwersytety w Polsce i jednemu to się tylko udało, nie bez pewnego wysiłku zresztą.
Wróćmy jednakowoż do Matołka. Był cierpiętnikiem — ale — pod — naciskiem — ciał — opiniodawczych — stał się w końcu bohaterem działającym, koziołkowym aktywistą na skalę problemów zajęcy i innych koziołków. I serial — kiedy już zdychał — nabrał rumieńców życia, bo jego bohater został uczłowieczony i zhumanizowany.
Ale, powiecie, w kinie animowanym nie ma rzeczy niemożliwych. Nie ma. Komputery uwzniośliły i udoskonaliły sam proces animacji. Jeśli komputer działa bezawaryjnie, animacja jest bezbłędna. Nie ma też rzeczy niemożliwych w kinie fabularnym, więc niesie w miliardach kilometrów taśmy swoją sztukę, albo swój byznes, albo swoją głupotę, albo swój humanizm. Bracia Lumière nie zaczynali od Matołków, ale od przyjazdu pociągu na stację i od oblanego ogrodnika i ten przyjazd to był najczystszy dokument świata, a ten oblany ogrodnik to był dokument inscenizowany (organizacja planu) albo pierwsza fabuła, a w tym filmie już się rodzi Eisenstein i Fellini i Staszek Bareja, a może nawet i sam Konic. Ale też i Karabasz, i Kosiński, i Żukowska, i Żukowski, i Gryczełowska, i Marek Piwowski, i wszyscy ci, którzy wymyślali przed nimi i po nich polski film dokumentalny. Ci, którzy wymyślali bohatera, ci, którzy wymyślali człowieka, ci, którzy starali się z tłumu pań i panów ze stacji wyciągnąć kogoś za uszy i powiedzieć — to ten (ta), którego szukałem (am), to ten (ta), któremu warto poświęcić trochę uwagi.
To jest absolutne świństwo, wciąż cytować samego siebie, ale już mi ktoś kiedyś powiedział, że nudzę. A jak ktoś nudzi — znaczy się — klasyk. Klasykowi wolno. A poza tym, nie mogę się jeszcze odlepić od festiwalu krakowskiego.
Gazeta Festiwalowa nr 4, 3.VI.1975, „Traktat o zżeraniu”:
„...zrobiła się więc moda na humanizm. Także i w filmie krótkim; co się złapiesz jakiegoś filmu, to zaraz się okazuje, że jest bardzo humanistyczny: a to pokażą w wielkim planie poorane zmarszczkami czoło, a to spracowane dłonie, a to brudne paznokcie, a to znowu długie ucho albo też długie oko”.
Krótko, o co chodzi. Zwierzątka, jeśli są zjadane — to przemysł spożywczy i gastronomia. Jeśli narysowane i sfotografowane kamerą — to film animowany, jeśli sfotografowane z natury — to film oświatowy. Kiedy się fotografuje kamerą ludzi, albo wybranego spośród ludzi człowieka, to mamy do czynienia wówczas z filmem dokumentalnym humanistycznym.
Polski dokumentalny film humanistyczny jest poświęcony ludziom pracy i hobbistom, i dziwakom. We wszystkich prawie sprawozdaniach prasowych z festiwalu krakowskiego uchwycicie wątek hobbisty i dziwaka, albo człowieka pracy, albo byłego przodownika. Relacja: człowiek—praca, człowiek—hobby, człowiek— jego przeszłość i teraźniejszość. Jeśli nie człowiek — to grupa ludzi. I to wszystko? Chyba tak.
W filmie animowanym, albo w filmie fabularnym nie ma rzeczy niemożliwych. Ale dla dokumentu są regiony zakazane. Te sprzed lat histerie przed kamerą Jeana Roucha to naprawdę nie było kino-prawda. Czy jest możliwe pokazanie w kinie dokumentalnym człowieka, który by miał jakieś duszne kłopoty? Którego by nękała myśl o samobójstwie — z jakichkolwiek powodów? Albo czterdziestoletnią kobietę samotną beznadziejnie zakochaną? Albo jeszcze gorzej — kobietę, której tak samo dobrze w domu z mężem i dzieckiem jak i z tym trzecim? W tej sprawie można robić tylko melodramaty, albo takie nudne i ambitne psychologicznie rzeczy, jak „La femme infidèle” Chabrola. Ma ten film już swoje lata, pewnie jeszcze trafi na nasze ekrany. Bo jeszcze trochę ambitny, i w pewnym sensie — prawdopodobny.
Przed kamerą dokumentu nikt nie odkryje swoich tajemnic. Chyba tylko wariat albo pijany, a wtedy mu trzeba założyć opaskę na oczy. Humanizm filmu dokumentalnego gnije i pokrywa się pleśnią, bo niepełny, bo dotyczy spracowanych dłoni i pooranych zmarszczkami czół. Bo dotyczy egzystencji a nie życia. Mam tego już dość, tego zakłamania poczętego z autentyzmu.
A kiedy staję w kolejce po coca-colę na niedzielę, to myślę sobie, że nie jest źle, bo „mnogo w Polsze mudrych koz, no kazłow jeszczo i bolsze”, bo te kozy i kozły, kiedy się pojawiają przed kamerą, to przynajmniej nie gadają głupstw, zresztą są determinowane swą przynależnością biologiczną do filmu animowanego albo oświatowego.
ARCITENENS
Wróćmy jednakowoż do Matołka. Był cierpiętnikiem — ale — pod — naciskiem — ciał — opiniodawczych — stał się w końcu bohaterem działającym, koziołkowym aktywistą na skalę problemów zajęcy i innych koziołków. I serial — kiedy już zdychał — nabrał rumieńców życia, bo jego bohater został uczłowieczony i zhumanizowany.
Ale, powiecie, w kinie animowanym nie ma rzeczy niemożliwych. Nie ma. Komputery uwzniośliły i udoskonaliły sam proces animacji. Jeśli komputer działa bezawaryjnie, animacja jest bezbłędna. Nie ma też rzeczy niemożliwych w kinie fabularnym, więc niesie w miliardach kilometrów taśmy swoją sztukę, albo swój byznes, albo swoją głupotę, albo swój humanizm. Bracia Lumière nie zaczynali od Matołków, ale od przyjazdu pociągu na stację i od oblanego ogrodnika i ten przyjazd to był najczystszy dokument świata, a ten oblany ogrodnik to był dokument inscenizowany (organizacja planu) albo pierwsza fabuła, a w tym filmie już się rodzi Eisenstein i Fellini i Staszek Bareja, a może nawet i sam Konic. Ale też i Karabasz, i Kosiński, i Żukowska, i Żukowski, i Gryczełowska, i Marek Piwowski, i wszyscy ci, którzy wymyślali przed nimi i po nich polski film dokumentalny. Ci, którzy wymyślali bohatera, ci, którzy wymyślali człowieka, ci, którzy starali się z tłumu pań i panów ze stacji wyciągnąć kogoś za uszy i powiedzieć — to ten (ta), którego szukałem (am), to ten (ta), któremu warto poświęcić trochę uwagi.
To jest absolutne świństwo, wciąż cytować samego siebie, ale już mi ktoś kiedyś powiedział, że nudzę. A jak ktoś nudzi — znaczy się — klasyk. Klasykowi wolno. A poza tym, nie mogę się jeszcze odlepić od festiwalu krakowskiego.
Gazeta Festiwalowa nr 4, 3.VI.1975, „Traktat o zżeraniu”:
„...zrobiła się więc moda na humanizm. Także i w filmie krótkim; co się złapiesz jakiegoś filmu, to zaraz się okazuje, że jest bardzo humanistyczny: a to pokażą w wielkim planie poorane zmarszczkami czoło, a to spracowane dłonie, a to brudne paznokcie, a to znowu długie ucho albo też długie oko”.
Krótko, o co chodzi. Zwierzątka, jeśli są zjadane — to przemysł spożywczy i gastronomia. Jeśli narysowane i sfotografowane kamerą — to film animowany, jeśli sfotografowane z natury — to film oświatowy. Kiedy się fotografuje kamerą ludzi, albo wybranego spośród ludzi człowieka, to mamy do czynienia wówczas z filmem dokumentalnym humanistycznym.
Polski dokumentalny film humanistyczny jest poświęcony ludziom pracy i hobbistom, i dziwakom. We wszystkich prawie sprawozdaniach prasowych z festiwalu krakowskiego uchwycicie wątek hobbisty i dziwaka, albo człowieka pracy, albo byłego przodownika. Relacja: człowiek—praca, człowiek—hobby, człowiek— jego przeszłość i teraźniejszość. Jeśli nie człowiek — to grupa ludzi. I to wszystko? Chyba tak.
W filmie animowanym, albo w filmie fabularnym nie ma rzeczy niemożliwych. Ale dla dokumentu są regiony zakazane. Te sprzed lat histerie przed kamerą Jeana Roucha to naprawdę nie było kino-prawda. Czy jest możliwe pokazanie w kinie dokumentalnym człowieka, który by miał jakieś duszne kłopoty? Którego by nękała myśl o samobójstwie — z jakichkolwiek powodów? Albo czterdziestoletnią kobietę samotną beznadziejnie zakochaną? Albo jeszcze gorzej — kobietę, której tak samo dobrze w domu z mężem i dzieckiem jak i z tym trzecim? W tej sprawie można robić tylko melodramaty, albo takie nudne i ambitne psychologicznie rzeczy, jak „La femme infidèle” Chabrola. Ma ten film już swoje lata, pewnie jeszcze trafi na nasze ekrany. Bo jeszcze trochę ambitny, i w pewnym sensie — prawdopodobny.
Przed kamerą dokumentu nikt nie odkryje swoich tajemnic. Chyba tylko wariat albo pijany, a wtedy mu trzeba założyć opaskę na oczy. Humanizm filmu dokumentalnego gnije i pokrywa się pleśnią, bo niepełny, bo dotyczy spracowanych dłoni i pooranych zmarszczkami czół. Bo dotyczy egzystencji a nie życia. Mam tego już dość, tego zakłamania poczętego z autentyzmu.
A kiedy staję w kolejce po coca-colę na niedzielę, to myślę sobie, że nie jest źle, bo „mnogo w Polsze mudrych koz, no kazłow jeszczo i bolsze”, bo te kozy i kozły, kiedy się pojawiają przed kamerą, to przynajmniej nie gadają głupstw, zresztą są determinowane swą przynależnością biologiczną do filmu animowanego albo oświatowego.
ARCITENENS
Film krótki i okolice, Arcitenens, felieton, Dużo w Polsce mądrych kóz, Koziołek-Matołek, Makuszyński, Studio Miniatur Filmowych, bracia Lumière, Lumiere, Einestein, Fellini, Stanisław Bareja, Konic, Karabasz, Kosiński, Żukowski, Żukowska, Gryczełowska, Marek Piwowski, film dokumentalny, film krótki, film animowany, film oświatowy, Jean Rouch, Chabrol
Do czytania
Pozostałe strony
- strona 1 wydanie: 27/1975
- strona 2 wydanie: 27/1975
- strona 3 wydanie: 27/1975
- strona 4 wydanie: 27/1975
- strona 5 wydanie: 27/1975
- strona 6 wydanie: 27/1975
- strona 7 wydanie: 27/1975
- strona 8 wydanie: 27/1975
- strona 9 wydanie: 27/1975
- strona 10 wydanie: 27/1975
- strona 11 wydanie: 27/1975
- strona 12 wydanie: 27/1975
- strona 13 wydanie: 27/1975
- strona 14 wydanie: 27/1975
- strona 15 wydanie: 27/1975
- strona 16 wydanie: 27/1975
- strona 17 wydanie: 27/1975
- strona 18 wydanie: 27/1975
- strona 19 wydanie: 27/1975
- strona 20 wydanie: 27/1975