Nie opuszczam Szwecji. Spotkanie z Bibi Andersson
Pojawiła się w Warszawie, na scenie: grała Violę z „Wieczoru Trzech Króli" Szekspira w inscenizacji Ingmara Bergmana podczas warszawskiego sezonu Teatru Narodów. Jest dziś jedną z najwybitniejszych aktorek szwedzkich. Światową sławę zawdzięcza filmowi: po epizodzie w „Uśmiechu nocy” (1955), grała w wielu filmach Ingmara Bergmana, ale występowała i występuje często w filmach innych reżyserów, w różnych krajach. Oglądaliśmy ją ostatnio w radziecko-szwedzkim filmie „Człowiek stamtąd” i włoskim melodramacie „Wakacje we czworo".
• Pani nazwisko jako aktorki związane jest z Ingmarem Bergmanem, dzięki takim filmom jak „Tam, gdzie rosną poziomki”, „Siódma pieczęć”, „Persona”. W jaki sposób zaczęła się ta współpraca?
— Było to jeszcze podczas moich studiów aktorskich. Ingmar Bergman nakręcał dziesięć filmów reklamujących mydło i poszukiwał dziewczyny, która zagrałaby rolę księżniczki całującej pasterza świń. Zaproponowano mi przyjście do studia. Bergman spojrzał na mnie zagniewany i zapytał, w jaki sposób zamierzam zarabiać na siebie w przyszłości. Wyraził też nadzieję, że ojciec nie będzie zmuszony mnie utrzymywać. Byłam wówczas bardzo młoda i przestraszyły mnie jego słowa. Pobiegłam do ojca z zapewnieniem, że nie będzie musiał mnie utrzymywać. To oczywiste, odrzekł ojciec, mam nadzieję, że zrobi to Ingmar Bergman! No i tak się stało, w pewnym stopniu...
• Erland Josephson, inny ulubiony aktor Bergmana, powiedział kiedyś po konferencji prasowej, że czuje się jak jeden z uczniów, który zmuszony jest objaśniać słowa mistrza. Czy i Pani czuje się podobnie?
— Tak, uważam, że Bergman mógłby od czasu do czasu podróżować i rozmawiać z ludźmi. Oczywiście, rozumiem też dziennikarzy, bo jego twórczość wszystkich interesuje, ale trudno jest odpowiadać wiecznie na pytania: jak pracuje się z Bergmanem? jaka jest różnica pomiędzy filmem a teatrem? co o tym sądzi Bergman? itd. Czy można odpowiedzieć sensownie, efektownie i krótko na tego rodzaju pytania? Naturalnie, to nudne być całymi latami traktowana jako rodzaj dodatku do Bergmana. Z drugiej strony jednak wyniosłam z tej współpracy wiele korzyści.
• Ale lubi Pani z nim pracować?
— Ingmar Bergman jest fantastycznym człowiekiem, zarówno w dobrym jak i w złym. To artysta dużego formatu — geniusz.
• Vilgot Sjöman nazwał film „Moja siostra, moja miłość” swoim „ulubionym dzieckiem”. Czy podziela Pani tę opinię?
— Rola, którą miałam zagrać, nie podobała mi się przy pierwszym czytaniu scenariusza — możliwe, że nie pojęłam jej właściwie. Stanowiła wyzwanie, film poruszał skomplikowany i zabroniony wówczas temat kazirodztwa. Przez długi czas uważałam jednak, że zagrałam zupełnie dobrze — aż do ponownego obejrzenia filmu, nie tak dawno. Przeraziłam się: film jest dobry, ale nie ja w nim.
• Radziecko-szwedzki film „Człowiek stamtąd”, w którym gra Pani obok Wiaczesława Tichonowa, został chłodno przyjęty w Szwecji, inaczej niż w innych krajach.
— Wiem o tym i nie podzielam zdania szwedzkich krytyków. Ten właśnie film jest dobrym przykładem współprodukcji, jeśli się weźmie pod uwagę problemy, jakie powstają zawsze przy tego rodzaju przedsięwzięciach. Choćby trudności techniczne: film był nagrywany wr dwóch językach. Wymagał skomplikowanej aparatury. Ale to był uczciwy, z rozmacham zrealizowany film i tak powinien być oceniany. Nie miał ambicji objaśniania problemów naszych czasów; był to przecież obraz przygodowy.
• Występuje Pani często w filmach zagranicznych i za każdym razem mówi się, że Bibi Andersson opuszcza Szwecję.
— Tak, często rozchodzą się tego typu plotki. To, że podróżuję i gram za granicą nie znaczy wcale, że opuszczam Szwecję.
• Ostatnio grała Pani we Francji...
— Zakończyłam niedawno zdjęcia do filmu o ostatnich dniach prezydenta Allende, realizowanego przez chilijskiego reżysera Helvio Soto. Film ten nazywa się „Deszcz pada w Santiago”; tytuł jest powtórzeniem zaszyfrowanej wiadomości, nadanej przez chilijskie radio wczesnym rankiem w niedzielę 11 września 1973 roku: to było zawiadomienie o zamachu stanu.
Jest to produkcja francusko-belgijska, zdjęcia odbywały się w Bułgarii, w Sofii ucharakteryzowanej na Santiago. Główne role grają Jean-Louis Trintignant i Annie Girardot, moja jest raczej mała, ale to dobry i ważny film.
• Jak by Pani scharakteryzowała klimat panujący obecnie w szwedzkim kinie?
— Realizuje się u nas filmy dwóch rodzajów: o niskim budżecie, w których reżyser wszystko sam robi, bazując na skromnych środkach finansowych, oraz filmy na eksport, kosztowne, typu „Emigrantów” Jana Troella. To, że obecnie w Szwecji niemal nie korzysta się z wartościowego materiału literackiego, wynika przede wszystkim z powodów ekonomicznych. Weźmy na przykład „Sagę Gösty Berlinga” Selmy Lagerlöf, powieść, którą wielu chciałoby sfilmować: brak po prostu pieniędzy. Ale odczuwa się też brak zdolnych ludzi umiejących zaadaptować ten materiał, umiejących pisać scenariusze.
• Czy zna Pani filmy polskie?
— Film polski to dla mnie przede wszystkim Wajda, Polański i Skolimowski. Wajda jest wspaniałym reżyserem filmowym, ale bardzo chciałabym poznać go jako reżysera teatralnego. W normalnym repertuarze Szwecji trudno obejrzeć film produkcji polskiej i dlatego nie jestem „na bieżąco", ale interesuje mnie polskie kino.
Rozmawiał: KJELL ALBIN ABRAHAMSON
• Pani nazwisko jako aktorki związane jest z Ingmarem Bergmanem, dzięki takim filmom jak „Tam, gdzie rosną poziomki”, „Siódma pieczęć”, „Persona”. W jaki sposób zaczęła się ta współpraca?
— Było to jeszcze podczas moich studiów aktorskich. Ingmar Bergman nakręcał dziesięć filmów reklamujących mydło i poszukiwał dziewczyny, która zagrałaby rolę księżniczki całującej pasterza świń. Zaproponowano mi przyjście do studia. Bergman spojrzał na mnie zagniewany i zapytał, w jaki sposób zamierzam zarabiać na siebie w przyszłości. Wyraził też nadzieję, że ojciec nie będzie zmuszony mnie utrzymywać. Byłam wówczas bardzo młoda i przestraszyły mnie jego słowa. Pobiegłam do ojca z zapewnieniem, że nie będzie musiał mnie utrzymywać. To oczywiste, odrzekł ojciec, mam nadzieję, że zrobi to Ingmar Bergman! No i tak się stało, w pewnym stopniu...
• Erland Josephson, inny ulubiony aktor Bergmana, powiedział kiedyś po konferencji prasowej, że czuje się jak jeden z uczniów, który zmuszony jest objaśniać słowa mistrza. Czy i Pani czuje się podobnie?
— Tak, uważam, że Bergman mógłby od czasu do czasu podróżować i rozmawiać z ludźmi. Oczywiście, rozumiem też dziennikarzy, bo jego twórczość wszystkich interesuje, ale trudno jest odpowiadać wiecznie na pytania: jak pracuje się z Bergmanem? jaka jest różnica pomiędzy filmem a teatrem? co o tym sądzi Bergman? itd. Czy można odpowiedzieć sensownie, efektownie i krótko na tego rodzaju pytania? Naturalnie, to nudne być całymi latami traktowana jako rodzaj dodatku do Bergmana. Z drugiej strony jednak wyniosłam z tej współpracy wiele korzyści.
• Ale lubi Pani z nim pracować?
— Ingmar Bergman jest fantastycznym człowiekiem, zarówno w dobrym jak i w złym. To artysta dużego formatu — geniusz.
• Vilgot Sjöman nazwał film „Moja siostra, moja miłość” swoim „ulubionym dzieckiem”. Czy podziela Pani tę opinię?
— Rola, którą miałam zagrać, nie podobała mi się przy pierwszym czytaniu scenariusza — możliwe, że nie pojęłam jej właściwie. Stanowiła wyzwanie, film poruszał skomplikowany i zabroniony wówczas temat kazirodztwa. Przez długi czas uważałam jednak, że zagrałam zupełnie dobrze — aż do ponownego obejrzenia filmu, nie tak dawno. Przeraziłam się: film jest dobry, ale nie ja w nim.
• Radziecko-szwedzki film „Człowiek stamtąd”, w którym gra Pani obok Wiaczesława Tichonowa, został chłodno przyjęty w Szwecji, inaczej niż w innych krajach.
— Wiem o tym i nie podzielam zdania szwedzkich krytyków. Ten właśnie film jest dobrym przykładem współprodukcji, jeśli się weźmie pod uwagę problemy, jakie powstają zawsze przy tego rodzaju przedsięwzięciach. Choćby trudności techniczne: film był nagrywany wr dwóch językach. Wymagał skomplikowanej aparatury. Ale to był uczciwy, z rozmacham zrealizowany film i tak powinien być oceniany. Nie miał ambicji objaśniania problemów naszych czasów; był to przecież obraz przygodowy.
• Występuje Pani często w filmach zagranicznych i za każdym razem mówi się, że Bibi Andersson opuszcza Szwecję.
— Tak, często rozchodzą się tego typu plotki. To, że podróżuję i gram za granicą nie znaczy wcale, że opuszczam Szwecję.
• Ostatnio grała Pani we Francji...
— Zakończyłam niedawno zdjęcia do filmu o ostatnich dniach prezydenta Allende, realizowanego przez chilijskiego reżysera Helvio Soto. Film ten nazywa się „Deszcz pada w Santiago”; tytuł jest powtórzeniem zaszyfrowanej wiadomości, nadanej przez chilijskie radio wczesnym rankiem w niedzielę 11 września 1973 roku: to było zawiadomienie o zamachu stanu.
Jest to produkcja francusko-belgijska, zdjęcia odbywały się w Bułgarii, w Sofii ucharakteryzowanej na Santiago. Główne role grają Jean-Louis Trintignant i Annie Girardot, moja jest raczej mała, ale to dobry i ważny film.
• Jak by Pani scharakteryzowała klimat panujący obecnie w szwedzkim kinie?
— Realizuje się u nas filmy dwóch rodzajów: o niskim budżecie, w których reżyser wszystko sam robi, bazując na skromnych środkach finansowych, oraz filmy na eksport, kosztowne, typu „Emigrantów” Jana Troella. To, że obecnie w Szwecji niemal nie korzysta się z wartościowego materiału literackiego, wynika przede wszystkim z powodów ekonomicznych. Weźmy na przykład „Sagę Gösty Berlinga” Selmy Lagerlöf, powieść, którą wielu chciałoby sfilmować: brak po prostu pieniędzy. Ale odczuwa się też brak zdolnych ludzi umiejących zaadaptować ten materiał, umiejących pisać scenariusze.
• Czy zna Pani filmy polskie?
— Film polski to dla mnie przede wszystkim Wajda, Polański i Skolimowski. Wajda jest wspaniałym reżyserem filmowym, ale bardzo chciałabym poznać go jako reżysera teatralnego. W normalnym repertuarze Szwecji trudno obejrzeć film produkcji polskiej i dlatego nie jestem „na bieżąco", ale interesuje mnie polskie kino.
Rozmawiał: KJELL ALBIN ABRAHAMSON
Kjell Albin Abrahmson, Bibi Andersson, Nie opuszczam Szwecji, Wieczór Trzech Króli, Ingmar Bergman, Kochanka, Vilgot Sjöman, Vilgot Sjoman, Szekspir, Teatr Narodów, Uśmiech nocy, Człowiek stamtąd, Wakacje we czworo, Tam, gdzie rosną poziomki, Siódma pieczęć, Persona, Erland Josephson, Moja siostra, moja miłość, kazirodztwo, Wiaczesława Tichonow, prezydent Allende, Helvio Soto, Deszcz pada w Santiago, Jean-Louis Trintignant, Annie Girardot, szwedzkie kino, Emigranci, Jan Troell, Saga Gösty Berlinga, Selma Lagerlöf, Selma Lagerlof, Wajda, Polański, Skolimowski
Do czytania
- Publiczność wie więcej FILM: 29/1975, strona 10
- Z obserwacji i z intuicji. Rozmowa z Jerzym Bończakiem FILM: 29/1975, strona 14
- Nie opuszczam Szwecji. Spotkanie z Bibi Andersson FILM: 29/1975, strona 16
Pozostałe strony
-
strona 1 wydanie: 29/1975
-
strona 2 wydanie: 29/1975
-
strona 3 wydanie: 29/1975
-
strona 4 wydanie: 29/1975
-
strona 5 wydanie: 29/1975
-
strona 6 wydanie: 29/1975
-
strona 7 wydanie: 29/1975
-
strona 8 wydanie: 29/1975
-
strona 9 wydanie: 29/1975
-
strona 10 wydanie: 29/1975
-
strona 11 wydanie: 29/1975
-
strona 12 wydanie: 29/1975
-
strona 13 wydanie: 29/1975
-
strona 14 wydanie: 29/1975
-
strona 15 wydanie: 29/1975
-
strona 16 wydanie: 29/1975
-
strona 17 wydanie: 29/1975
-
strona 18 wydanie: 29/1975
-
strona 19 wydanie: 29/1975
-
strona 20 wydanie: 29/1975