Szymon Słupnik
Film Janusza Zaorskiego „Pokój z widokiem na morze” zasługuje na uwagę jako zjawisko artystyczne i jako etap rozwojowy reżysera.
Najważniejszy jest pomysł. Jakiś osobnik wszedł na gzyms wieżowca; nie dowiemy się do końca filmu kim jest, ani dlaczego to zrobił. Wszystko inne to reakcje wywołane tym zajściem.
Sam pomysł, jakże filmowy, pozwala zachować trzy klasyczne jedności: czasu, miejsca i akcji. Równocześnie jest w nim coś niedorzecznego, absurdalnego, irracjonalnego i w tym tkwi siła filmu.
To tak: wydarzyło się coś niezwykłego, sprzecznego z codziennym biegiem życia, choć w gruncie rzeczy banalnego. Człowiek tkwiący wysoko na gzymsie jest jakby drzazgą, która nakłuwa naszą świadomość, wprowadza dezorganizację. On sam - anonimowy, nieważny, przypadkowy - wpływa na zachowanie gapiów u stóp budynku, zakłóca tok urzędowy instytucji, zmusza do inicjatywy prokuratora, milicję, straże, staje się przedmiotem zabiegów psychologów.
Dla twórczości Janusza Zaorskiego nie mogłem znaleźć wspólnego mianownika. Robił przecież tak różne filmy, jak na przykład „Uciec jak najbliżej”, „Awans”, „Partita na instrument drewniany”, nie licząc inscenizacji telewizyjnych i teatralnych. Miałem go za reżysera „bluszczowego”, to znaczy różnorodnego, bez nici przewodniej. Dopiero „Pokój z widokiem na morze” uświadomił mi, że ta różnorodność formalna i tematyczna ma wspólną koncepcję.
Istota sztuki Janusza Zaorskiego sprowadza się do dwóch przesłanek. Pierwszą z nich jest budowa filmu: niby beletryzowany reportaż, ale nasycony poetyką, o zrytmizowanych frazach opowiadania-, poetyka i rytmika są za każdym razem inne.
Drugą przesłanką filmu jest dramaturgia. Chodzi o zetknięcie codzienności z czymś, co w danym przypadku jest niezwykłe, odmienne; to zderzenie, przenikanie i współdziałanie dwóch światów - świata potocznego i świata „innego”, obcego.
W „Uciec jak najbliżej” Zaorski pokazuje związek kierowcy i przygodnej dziewczyny, miesza się tu uczucie z gwałtem. W „Awansie” - zderzenie kultury ludowej z „nowoczesnością”. W „Particie na instrument, drewniany” - motyw wieloosobowej szubienicy, robionej przez miejscowego stolarza. W „Pokoju z widokiem na morze" - człowiek na gzymsie. Za każdym razem coś irracjonalnego, absurdalnego, przecież, prawdziwego, z pogranicza krańcowych sytuacji.
W tym ostatnim filmie nie znamy pobudek czynu manifestującego człowieka. Całe szczęście. Przez to jest równocześnie jednym z nas i „obcym”, intruzem. W pozornie niedorzecznym postępowaniu kryje się intencja psychologiczna i społeczna, zawarta w domyśle, ale wyrazista. Jest to potrzeba protestu, siła, która o sobie daje znać w sposób nieoczekiwany. Nawet więcej: ten odruch jest jakby naturalnym wentylem bezpieczeństwa: z takich czy innych powodów, słusznych lub nie, wzbiera w kimś niezadowolenie, nawet głucha rozpacz, która wymaga ostrego rozładowania. Upust jest spektakularny, w gruncie rzeczy nieszkodliwy, choć zakłócający porządek publiczny. Zastanówmy się nad przyczynami, i nad tym, że ten człowiek mógł zdobyć się na inny krok, na przykład na akt terroru. Zaorski dotyka delikatnych, choć ważnych spraw społecznych.
Inny aspekt sprawy. Jak już powiedziałem, jest to czyn absurdalny. Ale gdyby ten osobnik wyskoczył przez okno, rzucił się z mostu, strzelił sobie w skroń - wszystko byłoby „w porządku”, w tym znaczeniu, że wypadki potoczyłyby się według znanego schematu. Tu inaczej: on nie skacze z gzymsu, tylko stoi na gzymsie. Jest wyzwaniem. Drażni. Mamy do czynienia z rozdźwiękiem między konwencją a sednem sprawy.
Wreszcie takie absurdalne kroki nie są czymś wyjątkowym w życiu i sztuce. Notują je kroniki policyjne. Przypomnijmy sobie także scenę z „Barw ochronnych”, gdy student odgryza ucho swemu wykładowcy. Albo przypadek Szymona Słupnika. Święty mąż wszedł na pal i tkwił na nim wzbudzając sensację. Takie czyny są zawsze wyrazem jakiegoś silnego impulsu, nie zawsze zrozumiałego dla postronnych, tym samym godnego szczególnej uwagi. Są także niecodzienną manifestacją i demonstracją, nie zawsze uświadamianą potrzebą kontaktu z innymi; tego kontaktu, w którymi jest krzyk i milczenie, nadzieja i zwątpienie. Polski Szymon Słupnik z filmu Zaorskiego dowodzi, że pod spokojną powierzchnią nieraz kryją się wiry.
Aleksander Ledóchowski
Najważniejszy jest pomysł. Jakiś osobnik wszedł na gzyms wieżowca; nie dowiemy się do końca filmu kim jest, ani dlaczego to zrobił. Wszystko inne to reakcje wywołane tym zajściem.
Sam pomysł, jakże filmowy, pozwala zachować trzy klasyczne jedności: czasu, miejsca i akcji. Równocześnie jest w nim coś niedorzecznego, absurdalnego, irracjonalnego i w tym tkwi siła filmu.
To tak: wydarzyło się coś niezwykłego, sprzecznego z codziennym biegiem życia, choć w gruncie rzeczy banalnego. Człowiek tkwiący wysoko na gzymsie jest jakby drzazgą, która nakłuwa naszą świadomość, wprowadza dezorganizację. On sam - anonimowy, nieważny, przypadkowy - wpływa na zachowanie gapiów u stóp budynku, zakłóca tok urzędowy instytucji, zmusza do inicjatywy prokuratora, milicję, straże, staje się przedmiotem zabiegów psychologów.
Dla twórczości Janusza Zaorskiego nie mogłem znaleźć wspólnego mianownika. Robił przecież tak różne filmy, jak na przykład „Uciec jak najbliżej”, „Awans”, „Partita na instrument drewniany”, nie licząc inscenizacji telewizyjnych i teatralnych. Miałem go za reżysera „bluszczowego”, to znaczy różnorodnego, bez nici przewodniej. Dopiero „Pokój z widokiem na morze” uświadomił mi, że ta różnorodność formalna i tematyczna ma wspólną koncepcję.
Istota sztuki Janusza Zaorskiego sprowadza się do dwóch przesłanek. Pierwszą z nich jest budowa filmu: niby beletryzowany reportaż, ale nasycony poetyką, o zrytmizowanych frazach opowiadania-, poetyka i rytmika są za każdym razem inne.
Drugą przesłanką filmu jest dramaturgia. Chodzi o zetknięcie codzienności z czymś, co w danym przypadku jest niezwykłe, odmienne; to zderzenie, przenikanie i współdziałanie dwóch światów - świata potocznego i świata „innego”, obcego.
W „Uciec jak najbliżej” Zaorski pokazuje związek kierowcy i przygodnej dziewczyny, miesza się tu uczucie z gwałtem. W „Awansie” - zderzenie kultury ludowej z „nowoczesnością”. W „Particie na instrument, drewniany” - motyw wieloosobowej szubienicy, robionej przez miejscowego stolarza. W „Pokoju z widokiem na morze" - człowiek na gzymsie. Za każdym razem coś irracjonalnego, absurdalnego, przecież, prawdziwego, z pogranicza krańcowych sytuacji.
W tym ostatnim filmie nie znamy pobudek czynu manifestującego człowieka. Całe szczęście. Przez to jest równocześnie jednym z nas i „obcym”, intruzem. W pozornie niedorzecznym postępowaniu kryje się intencja psychologiczna i społeczna, zawarta w domyśle, ale wyrazista. Jest to potrzeba protestu, siła, która o sobie daje znać w sposób nieoczekiwany. Nawet więcej: ten odruch jest jakby naturalnym wentylem bezpieczeństwa: z takich czy innych powodów, słusznych lub nie, wzbiera w kimś niezadowolenie, nawet głucha rozpacz, która wymaga ostrego rozładowania. Upust jest spektakularny, w gruncie rzeczy nieszkodliwy, choć zakłócający porządek publiczny. Zastanówmy się nad przyczynami, i nad tym, że ten człowiek mógł zdobyć się na inny krok, na przykład na akt terroru. Zaorski dotyka delikatnych, choć ważnych spraw społecznych.
Inny aspekt sprawy. Jak już powiedziałem, jest to czyn absurdalny. Ale gdyby ten osobnik wyskoczył przez okno, rzucił się z mostu, strzelił sobie w skroń - wszystko byłoby „w porządku”, w tym znaczeniu, że wypadki potoczyłyby się według znanego schematu. Tu inaczej: on nie skacze z gzymsu, tylko stoi na gzymsie. Jest wyzwaniem. Drażni. Mamy do czynienia z rozdźwiękiem między konwencją a sednem sprawy.
Wreszcie takie absurdalne kroki nie są czymś wyjątkowym w życiu i sztuce. Notują je kroniki policyjne. Przypomnijmy sobie także scenę z „Barw ochronnych”, gdy student odgryza ucho swemu wykładowcy. Albo przypadek Szymona Słupnika. Święty mąż wszedł na pal i tkwił na nim wzbudzając sensację. Takie czyny są zawsze wyrazem jakiegoś silnego impulsu, nie zawsze zrozumiałego dla postronnych, tym samym godnego szczególnej uwagi. Są także niecodzienną manifestacją i demonstracją, nie zawsze uświadamianą potrzebą kontaktu z innymi; tego kontaktu, w którymi jest krzyk i milczenie, nadzieja i zwątpienie. Polski Szymon Słupnik z filmu Zaorskiego dowodzi, że pod spokojną powierzchnią nieraz kryją się wiry.
Aleksander Ledóchowski
Do czytania
- Reżyser z Krakowa. O filmach Wojciecha Hasa FILM: 23/1978, strona 3
- Szymon Słupnik FILM: 23/1978, strona 16
- Za kulisami. Spotkanie z Ewą Ziętek FILM: 23/1978, strona 18
Pozostałe strony
- strona 1 wydanie: 23/1978
- strona 2 wydanie: 23/1978
- strona 3 wydanie: 23/1978
- strona 4 wydanie: 23/1978
- strona 5 wydanie: 23/1978
- strona 6 wydanie: 23/1978
- strona 7 wydanie: 23/1978
- strona 8 wydanie: 23/1978
- strona 9 wydanie: 23/1978
- strona 10 wydanie: 23/1978
- strona 11 wydanie: 23/1978
- strona 12 wydanie: 23/1978
- strona 13 wydanie: 23/1978
- strona 14 wydanie: 23/1978
- strona 15 wydanie: 23/1978
- strona 16 wydanie: 23/1978
- strona 17 wydanie: 23/1978
- strona 18 wydanie: 23/1978
- strona 19 wydanie: 23/1978
- strona 20 wydanie: 23/1978
- strona 21 wydanie: 23/1978
- strona 22 wydanie: 23/1978
- strona 23 wydanie: 23/1978
- strona 24 wydanie: 23/1978