Mąż i żona
Mąż i żona - Paul Newman i Joanne Woodward, para doskonałych aktorów, wzorowe hollywoodzkie małżeństwo, dwoje ludzi, których zbliżyła do siebie uprawiana przez nich sztuka. Na ekranach pojawili się niemal jednocześnie - ona w dwa lata po nim, a po dwóch dalszych latach zagrali razem w „Długim, gorącym lecie" (1958) i wtedy pobrali się. Wspólne filmy, wspólne sukcesy i po dziesięciu latach on, zafascynowany jej osobowością aktorską, zaczął reżyserować filmy z myślą o niej i z nią w głównych rolach. Z ekranów kinowych widzowie polscy znają jego późniejszy film - „Bezbronne nagietki". Teraz TV zapowiada emisję głośnego kiedyś reżyserskiego debiutu Newmana - RACHELO, RACHELO (Rachel, Rachel, 1968).
Newman, wychowanek nowojorskiego Actors Studio, kursów aktorskich prowadzonych przez Lee Strassberga i Elię Kazana, zasiadając na krześle reżyserskim nawiązał przede wszystkim do twórczości tego ostatniego. Kazan i kultywowany przez niego na ekranie dramaturg amerykański, Tennessee Williams, byli mistrzami Newmana aktora, teraz stali sie patronami Newmana reżysera. Od Kazana przejął Newman realistyczną metodę psychologicznego i socjologicznego analizowania ukazywanych środowisk, od Williamsa - główną ideę jego twórczości: problem walki z samotnością człowieka. Williams widzi otaczający go świat jako teren walki, wzajemnego wyniszczania się ludzi w nieustannych próbach przełamywania barier psychologicznych i społecznych w celu dotarcia do siebie, nawiązania kontaktu. Efektem zetknięć bohaterów Williamsa z innymi osobami jest zawsze klęska (Newman kreował m.in. taką postać w „Słodkim ptaku młodości", w adaptacji ekranowej Richarda Brooksa). Na drodze do realizacji ich pragnień i dążeń stoją inni ludzie, nieubłagany czas lub ich własna natura. Podobnych zawodów doznają bohaterki filmów Newmana (są to zwykle kobiety). Nie są może tak słabe jak nieudacznicy Williamsa, bronią się dłużej i bardziej desperacko, ale nawet tam, gdzie - jak w „Racheli" - sprawa nie zostaje zamknięta, trudno uwierzyć w powodzenie ich rozpaczliwych zabiegów.
„Rachelo, Rachelo" to zaczerpnięta z powieści Margaret Laurence historia 35-letniej nauczycielki z małego miasteczka Nowej Anglii, czyli wzorcowej amerykańskiej prowincji. Rachela tkwi w staropanieństwie skrępowana opieką nad egoistyczną i wymagającą matką. Wegetują w środowisku pozornie życzliwym, przestrzegającym konwenansów dobrego sąsiedztwa, ale marazm tego życia skłania Rachelę do szukania nowych wrażeń i wartości. Rozczarowana do przyjaciółki wyżywającej się w religijnej ekstazie, a jednocześnie przejawiającej skłonności lesbijskie, a także do byłego kolegi szkolnego, kłamliwego uwodziciela, któremu przez pewien czas ufa, ale który rzuca ją, Rachela postanawia zacząć życie od nowa, byle gdzie indziej. Zabiera niechętną matkę i wyjeżdża.
Jak trafnie zauważył jeden z angielskich krytyków, bohaterka Newmana porzuca miasteczko na wzór trojańskiego wodza Eneasza, uchodzącego spośród ruin miasta ze swym starym ojcem i wizerunkami bogów na grzbiecie. Właśnie tę mitologiczną postać uznał za najwierniejszy portret człowieka Andre Gide, który na krótko przed śmiercią oświadczył, iż przestał wierzyć w możliwość pełnego wyzwolenia się istoty ludzkiej od przeszłości. Newman wydaje się podzielać to przekonanie francuskiego pisarza.
Ale głównym bodźcem do podjęcia reżyserii była dla niego - jak sam oświadczył - Joanne Woodward: ...Ma w sobie jakąś magiczną siłę, którą ja osobiście odczuwam bardzo konkretnie, tak silnie, że wydaje mi się, iż mógłbym ją dotknąć palcem. I gdzie indziej: - Kobiety fascynują mnie. Uważam je wszystkie za istoty tajemnicze. Zarówno Rachel... jak i Beatrice z „Nagietek” należą właśnie do tego gatunku. Poza tym lubię pracować z Joanne. Jest wspaniałą, pełną intuicji, doświadczoną aktorką i kiedy robię z nią film, a ona wysuwa jakąś sugestię albo poprawkę - słucham jej. Nie dlatego, że jest moją żoną, a ja mężem pantoflarzem, ale dlatego, że wie, co mówi.
Joanne Woodward, jeden ze „świętych potworów" amerykańskiego aktorstwa, doskonale wczuwa się w gorzki intymizm utworów reżyserowanych przez Paula. Jej zdolność do kreowania postaci nieustępliwych, a jednocześnie odsłoniętych na ciosy sprawia, że bohaterki jej, jeśli nawet nie wzruszają, budzą współczucie widowni.
Udostępnienie polskim telewidzom znakomitego debiutu reżyserskiego Newmana jest kolejną wielką zasługą Redakcji Programu Filmowego TV w jej akcji wypełniania najbardziej jaskrawych luk repertuaru kinowego.
Leszek Armatys
Newman, wychowanek nowojorskiego Actors Studio, kursów aktorskich prowadzonych przez Lee Strassberga i Elię Kazana, zasiadając na krześle reżyserskim nawiązał przede wszystkim do twórczości tego ostatniego. Kazan i kultywowany przez niego na ekranie dramaturg amerykański, Tennessee Williams, byli mistrzami Newmana aktora, teraz stali sie patronami Newmana reżysera. Od Kazana przejął Newman realistyczną metodę psychologicznego i socjologicznego analizowania ukazywanych środowisk, od Williamsa - główną ideę jego twórczości: problem walki z samotnością człowieka. Williams widzi otaczający go świat jako teren walki, wzajemnego wyniszczania się ludzi w nieustannych próbach przełamywania barier psychologicznych i społecznych w celu dotarcia do siebie, nawiązania kontaktu. Efektem zetknięć bohaterów Williamsa z innymi osobami jest zawsze klęska (Newman kreował m.in. taką postać w „Słodkim ptaku młodości", w adaptacji ekranowej Richarda Brooksa). Na drodze do realizacji ich pragnień i dążeń stoją inni ludzie, nieubłagany czas lub ich własna natura. Podobnych zawodów doznają bohaterki filmów Newmana (są to zwykle kobiety). Nie są może tak słabe jak nieudacznicy Williamsa, bronią się dłużej i bardziej desperacko, ale nawet tam, gdzie - jak w „Racheli" - sprawa nie zostaje zamknięta, trudno uwierzyć w powodzenie ich rozpaczliwych zabiegów.
„Rachelo, Rachelo" to zaczerpnięta z powieści Margaret Laurence historia 35-letniej nauczycielki z małego miasteczka Nowej Anglii, czyli wzorcowej amerykańskiej prowincji. Rachela tkwi w staropanieństwie skrępowana opieką nad egoistyczną i wymagającą matką. Wegetują w środowisku pozornie życzliwym, przestrzegającym konwenansów dobrego sąsiedztwa, ale marazm tego życia skłania Rachelę do szukania nowych wrażeń i wartości. Rozczarowana do przyjaciółki wyżywającej się w religijnej ekstazie, a jednocześnie przejawiającej skłonności lesbijskie, a także do byłego kolegi szkolnego, kłamliwego uwodziciela, któremu przez pewien czas ufa, ale który rzuca ją, Rachela postanawia zacząć życie od nowa, byle gdzie indziej. Zabiera niechętną matkę i wyjeżdża.
Jak trafnie zauważył jeden z angielskich krytyków, bohaterka Newmana porzuca miasteczko na wzór trojańskiego wodza Eneasza, uchodzącego spośród ruin miasta ze swym starym ojcem i wizerunkami bogów na grzbiecie. Właśnie tę mitologiczną postać uznał za najwierniejszy portret człowieka Andre Gide, który na krótko przed śmiercią oświadczył, iż przestał wierzyć w możliwość pełnego wyzwolenia się istoty ludzkiej od przeszłości. Newman wydaje się podzielać to przekonanie francuskiego pisarza.
Ale głównym bodźcem do podjęcia reżyserii była dla niego - jak sam oświadczył - Joanne Woodward: ...Ma w sobie jakąś magiczną siłę, którą ja osobiście odczuwam bardzo konkretnie, tak silnie, że wydaje mi się, iż mógłbym ją dotknąć palcem. I gdzie indziej: - Kobiety fascynują mnie. Uważam je wszystkie za istoty tajemnicze. Zarówno Rachel... jak i Beatrice z „Nagietek” należą właśnie do tego gatunku. Poza tym lubię pracować z Joanne. Jest wspaniałą, pełną intuicji, doświadczoną aktorką i kiedy robię z nią film, a ona wysuwa jakąś sugestię albo poprawkę - słucham jej. Nie dlatego, że jest moją żoną, a ja mężem pantoflarzem, ale dlatego, że wie, co mówi.
Joanne Woodward, jeden ze „świętych potworów" amerykańskiego aktorstwa, doskonale wczuwa się w gorzki intymizm utworów reżyserowanych przez Paula. Jej zdolność do kreowania postaci nieustępliwych, a jednocześnie odsłoniętych na ciosy sprawia, że bohaterki jej, jeśli nawet nie wzruszają, budzą współczucie widowni.
Udostępnienie polskim telewidzom znakomitego debiutu reżyserskiego Newmana jest kolejną wielką zasługą Redakcji Programu Filmowego TV w jej akcji wypełniania najbardziej jaskrawych luk repertuaru kinowego.
Leszek Armatys
Do czytania
- Barrandov nie pauzuje FILM: 46/1978, strona 14
- „Wokulski to właśnie sam Prus” FILM: 46/1978, strona 16
- Mąż i żona FILM: 46/1978, strona 20
Pozostałe strony
- strona 1 wydanie: 46/1978
- strona 2 wydanie: 46/1978
- strona 3 wydanie: 46/1978
- strona 4 wydanie: 46/1978
- strona 5 wydanie: 46/1978
- strona 6 wydanie: 46/1978
- strona 7 wydanie: 46/1978
- strona 8 wydanie: 46/1978
- strona 9 wydanie: 46/1978
- strona 10 wydanie: 46/1978
- strona 11 wydanie: 46/1978
- strona 12 wydanie: 46/1978
- strona 13 wydanie: 46/1978
- strona 14 wydanie: 46/1978
- strona 15 wydanie: 46/1978
- strona 16 wydanie: 46/1978
- strona 17 wydanie: 46/1978
- strona 18 wydanie: 46/1978
- strona 19 wydanie: 46/1978
- strona 20 wydanie: 46/1978
- strona 21 wydanie: 46/1978
- strona 22 wydanie: 46/1978
- strona 23 wydanie: 46/1978
- strona 24 wydanie: 46/1978