Triumfalny pochód zbrodniarek
Momentem w dziejach kina amerykańskiego dość osobliwym, choć przecież nie zaskakującym, było pojawienie się na ekranie kobiet nie wahających się przed żadną podłością.
Ten typ bohaterek zapowiadały czarne powieści kryminalne z lat trzydziestych. Praktycznie w każdym z utworów Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera detektyw prywatny, rozwiązując jakąś zagadkę zbrodni, dochodził do wniosku, że głównym przestępcą jest kobieta. Było to o tyle zaskakujące, że po drodze bohater zakochiwał się w eterycznej piękności, na koniec zaś stawał przed dylematem moralnym, czy ma się kierować w swym postępowaniu uczuciem, czy też obowiązkiem wobec litery prawa.
W filmach typu „Małe liski", „Podwójne ubezpieczenie” i „Mildred Pierce” podobnych rozterek już nie ma. Tam od początku działalność kobiet jest bezlitosna, są one przedmiotem wzgardy, nie zaś sympatii. Kto popełnił błąd uczuciowy, może się - jeśli zdoła - wycofać, bo oto śledzimy anatomię nieustannie pogłębiającego się występku, nikczemności i zbrodni.
Ów pochód demonów w spódnicy, z kokieteryjnym choć przebiegłym wejrzeniem, zapoczątkował w „Jezebel" William Wyler. Bette Davis gra dziewczynę z okresu poprzedzającego wojnę secesyjną, która nie liczy się z żadnymi konwenansami obyczajowymi i społecznymi, gotowa dla kaprysu zniszczyć każde wzniosłe uczucie. Jest tym samym zapowiedzią czasów, jakie mają niebawem nadciągnąć i pogrążyć wszystkich w bratobójczych zmaganiach. Wyler jednak cofnął się przed ostatecznym potępieniem bohaterki. W drugiej części filmu zsyła na miasto zarazę i pozwala dziewczynie na rehabilitację moralną. Rzecz psychologicznie nie umotywowana, tym bardziej że Historii nie udało się zatrzymać; w latach 1861-1864 rozegrała się z całym okrucieństwem i bezwzględnością.
Tenże William Wyler nie wahał się przed pogrążeniem Bette Davis w innym filmie: „Małych liskach”, opartym na głośnej sztuce Lillian Helman. Jesteśmy tu świadkami dramatycznej rozmowy pary małżonków na temat właściwego gospodarowania funduszem majątkowym. Mężczyzna jest ciężko chory na serce, kobieta wie o tym. Robi wszystko, żeby sprowokować awanturę o wysokiej temperaturze emocjonalnej, żeby w niej spalił się partner. I oto teraz następuje jedna z najwspanialszych scen w dziejach kina, rozegrana całkowicie na „głębi ostrości”, w długim ujęciu. Najbliżej kamery znajduje się stół, na nim fiolka z lekarstwem uspokajającym. W głębi, w fotelu siedzi wzburzony mąż. Rozmawiając z nim żona schodzi z piętra. Mężczyzna dostaje ataku, usiłuje dosięgnąć buteleczki, wzywa pomocy. Zona zatrzymuje się na schodach, zamiera w bezruchu, spokojnie patrząc na umierającego męża. Nikt nie jest świadkiem owego wydarzenia. Dla wszystkich będzie to nieszczęśliwy wypadek. Kobieta nie zabiła, a przecież moralnie jest morderczynią. Jej pomoc mogła uratować chorego, w każdym razie przedłużyć jego życie na pewien czas.W „Małych liskach” nieważny jest zresztą problem zabójstwa, odpowiedzialności moralnej. Następuje pełna destrukcja uczuć, zanik szlachetności w postępowaniu, wreszcie rozkład życia domowego, rodzinnego. Oto jakimi tropami podąża film amerykański czasów wojny. Bohaterka „Małych lisków” w swej szalonej zachłanności ambicjonalnej doprowadzi do ruiny finansowej swoich braci, córkę, istoty być może wcale nie lepsze od niej, ale bardziej naiwne, ufające jeszcze swoim bliskim. Taką samą despotyczną i bezwzględną kobietą będzie sławna Phyllis Dietrichson z „Podwójnego ubezpieczenia" Billy Wildera, w wykonaniu Barbary Stanwyck. Przygotowując sieć misternej intrygi ubezpieczeniowej rozkochuje w sobie urzędnika podatkowego, używa go do zabójstwa męża, a kiedy zgarnie tytułowe podwójne ubezpieczenie ucieka z narzeczonym swej córki. Nigdy dotąd film amerykański nie posunął się tak daleko w obrazie zniszczenia więzi uczuciowych i rodzinnych, jak na przykładzie Platynowej Phyllis. A przecież wykorzystując w niecnych zamiarach przedstawicieli płci brzydkiej pozostała kobietą o „czystych rękach”.
Później można już było tylko postawić przysłowiową kropkę nad „i”. W „Mildred Pierce” Michaela Curtiza córka tytułowej bohaterki dokonuje zabójstwa z premedytacją, zwalając całe podejrzenie na matkę, zaś w „Damie z Szanghaju” Orsona Wellesa szlachetny marynarz O'Hara demaskuje samą Ritę Hayworth jako notoryczną morderczynię. Koło intryg i występku zamyka się. W świadomości widzów pozostaje obraz uwielbianej piękności z rewolwerem w ręku, wycelowanym w ukochanego, który traci resztki złudzeń co do wartości związku uczuciowego, jaki go łączył z nieoczekiwaną morderczynią.
Warto zastanowić się nad sytuacją, która doprowadziła do tak zaskakującej przemiany sympatycznych lub przynajmniej budzących współczucie „kobiet fatalnych” w wyrafinowane morderczynie. Koncepcje są dwie, żadnej z nich nie należy przyjmować do końca poważnie, raczej z odrobiną wyrozumiałości, jako że obie doskonale mieszczą się w obrazie ekranowej mitologii.
Pierwsza z nich, natury socjologicznej, głosi, że cały wiek dwudziesty stoi pod znakiem przemożnej emancypacji kobiet. Płeć piękna wyzwala się ze wszystkich krępujących ją więzów obyczajowych i moralnych, zajmuje w życiu społecznym i politycznym stanowiska rezerwowane dotąd wyłącznie dla mężczyzn. Jest to fakt bezsporny, niepodlegający dyskusji, dziwnym jednak trafem przez długie lata nie zauważany przez film tkwiący po uszy w dziewiętnastowiecznych mirażach. Dlatego też wszelkie układy męsko-damskie w ekranowych intrygach były malowane na wzór starych powieścideł, które narzucały modę, typ postaci, zachowania się i urody. Kiedyś trzeby było z tym skończyć i oto na ekranie zaczęły się pojawiać kobiety wyzwolone, samodzielne, zdolne do rozmaitych czynów, a więc i do zbrodni. Bo skoro jest równouprawnienie, dlaczego miałoby ono pomijać najbardziej mroczne zakamarki duszy ludzkiej?
Drugie wytłumaczenie jest bardziej mistyczne i dotyczy prywatnego życia reżyserów filmowych. Jak zauważa krytyk francuski Jacques Doniol-Valcroze, większość prominentów środowiska filmowego to mężczyźni. Mają oni z kobietami rozmaite porachunki prywatne i zawodowe. Kiedy wydaje im się, że zostali skrzywdzeni, starają się zemścić - i oto na ekranie dochodzi do projekcji piękności zdefektowanych na rozmaite sposoby: psychologicznie, moralnie, uczuciowo. Dramatyczne było rozstanie się Orsona Wellesa z Ritą Hayworth, Josepha von Sternberga z Marleną Dietrich. Każdy z tych artystów w jakiś sposób usiłował później przenieść do filmów swe przeżycia, przemyślenia. Sternbergowi na przykład wydawało się, że postać prezentowana przez Marlenę Dietrich jest tworem jego talentu; bez niego aktorka nie da sobie rady w życiu filmowym. Żeby ją o tym przekonać, nakręcił sławne „Kasyno Szanghaj”, utwór być może w jego twórczości najbardziej znaczący, choć miejsce dotychczasowej, stałej gwiazdy zajęła Gene Tierney.
Kim jest bohaterka „Kasyna”? Wyciągniętą z dołów społecznych, przez „białego pana”, Chinką, którą później porzucił, a która po wielu latach usiłuje się zemścić za swoje upokorzenia. W tym celu usiłuje rozpić i zdemoralizować jego córkę, nieświadoma, że jest to także jej dziecko. Kiedy się o tym dowiaduje - popełnia z rozpaczy samobójstwo. Krytyka dopatrzyła się w filmie sternbergowskiego sadomasochizmu, rozpaczy i nienawiści, które niczego nie załatwiały. Sternberg i Marlena poszli swoimi drogami i to z dużym powodzeniem, zanotowali na swym koncie sukcesy w pracy z innymi nie gorsze od poprzednich. Czas zaleczył rany, życie popłynęło normalnym torem.
Ale „Kasyno Szanghaj”, zrealizowane u progu drugiej wojny światowej, wniosło w rozwój „czarnego filmu” ziarenko niepokoju. Pozostał w pamięci ów obraz kobiety niszczącej własne dziecko, własną rodzinę - ślady szaleństwa Josepha von Sternberga, który pragnąc zniszczyć ukochaną kobietę przypisywał jej okrucieństwo. Te właśnie elementy podjął „czarny film”, kiedy aranżując na ekranach triumfalny pochód zbrodniarek uczynił z nich narzędzia destrukcji życia rodzinnego, uczuciowego. Niespodziewanie, z pomocą mitologii, wdarła się na ekran krytyka rzeczywistego obrazu Ameryki, w której zachłanna pogoń za zyskiem każe człowiekowi niszczyć najbardziej szlachetne ideały, swoich bliskich i przyjaciół.
Janusz Skwara
Ten typ bohaterek zapowiadały czarne powieści kryminalne z lat trzydziestych. Praktycznie w każdym z utworów Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera detektyw prywatny, rozwiązując jakąś zagadkę zbrodni, dochodził do wniosku, że głównym przestępcą jest kobieta. Było to o tyle zaskakujące, że po drodze bohater zakochiwał się w eterycznej piękności, na koniec zaś stawał przed dylematem moralnym, czy ma się kierować w swym postępowaniu uczuciem, czy też obowiązkiem wobec litery prawa.
W filmach typu „Małe liski", „Podwójne ubezpieczenie” i „Mildred Pierce” podobnych rozterek już nie ma. Tam od początku działalność kobiet jest bezlitosna, są one przedmiotem wzgardy, nie zaś sympatii. Kto popełnił błąd uczuciowy, może się - jeśli zdoła - wycofać, bo oto śledzimy anatomię nieustannie pogłębiającego się występku, nikczemności i zbrodni.
Ów pochód demonów w spódnicy, z kokieteryjnym choć przebiegłym wejrzeniem, zapoczątkował w „Jezebel" William Wyler. Bette Davis gra dziewczynę z okresu poprzedzającego wojnę secesyjną, która nie liczy się z żadnymi konwenansami obyczajowymi i społecznymi, gotowa dla kaprysu zniszczyć każde wzniosłe uczucie. Jest tym samym zapowiedzią czasów, jakie mają niebawem nadciągnąć i pogrążyć wszystkich w bratobójczych zmaganiach. Wyler jednak cofnął się przed ostatecznym potępieniem bohaterki. W drugiej części filmu zsyła na miasto zarazę i pozwala dziewczynie na rehabilitację moralną. Rzecz psychologicznie nie umotywowana, tym bardziej że Historii nie udało się zatrzymać; w latach 1861-1864 rozegrała się z całym okrucieństwem i bezwzględnością.
Tenże William Wyler nie wahał się przed pogrążeniem Bette Davis w innym filmie: „Małych liskach”, opartym na głośnej sztuce Lillian Helman. Jesteśmy tu świadkami dramatycznej rozmowy pary małżonków na temat właściwego gospodarowania funduszem majątkowym. Mężczyzna jest ciężko chory na serce, kobieta wie o tym. Robi wszystko, żeby sprowokować awanturę o wysokiej temperaturze emocjonalnej, żeby w niej spalił się partner. I oto teraz następuje jedna z najwspanialszych scen w dziejach kina, rozegrana całkowicie na „głębi ostrości”, w długim ujęciu. Najbliżej kamery znajduje się stół, na nim fiolka z lekarstwem uspokajającym. W głębi, w fotelu siedzi wzburzony mąż. Rozmawiając z nim żona schodzi z piętra. Mężczyzna dostaje ataku, usiłuje dosięgnąć buteleczki, wzywa pomocy. Zona zatrzymuje się na schodach, zamiera w bezruchu, spokojnie patrząc na umierającego męża. Nikt nie jest świadkiem owego wydarzenia. Dla wszystkich będzie to nieszczęśliwy wypadek. Kobieta nie zabiła, a przecież moralnie jest morderczynią. Jej pomoc mogła uratować chorego, w każdym razie przedłużyć jego życie na pewien czas.W „Małych liskach” nieważny jest zresztą problem zabójstwa, odpowiedzialności moralnej. Następuje pełna destrukcja uczuć, zanik szlachetności w postępowaniu, wreszcie rozkład życia domowego, rodzinnego. Oto jakimi tropami podąża film amerykański czasów wojny. Bohaterka „Małych lisków” w swej szalonej zachłanności ambicjonalnej doprowadzi do ruiny finansowej swoich braci, córkę, istoty być może wcale nie lepsze od niej, ale bardziej naiwne, ufające jeszcze swoim bliskim. Taką samą despotyczną i bezwzględną kobietą będzie sławna Phyllis Dietrichson z „Podwójnego ubezpieczenia" Billy Wildera, w wykonaniu Barbary Stanwyck. Przygotowując sieć misternej intrygi ubezpieczeniowej rozkochuje w sobie urzędnika podatkowego, używa go do zabójstwa męża, a kiedy zgarnie tytułowe podwójne ubezpieczenie ucieka z narzeczonym swej córki. Nigdy dotąd film amerykański nie posunął się tak daleko w obrazie zniszczenia więzi uczuciowych i rodzinnych, jak na przykładzie Platynowej Phyllis. A przecież wykorzystując w niecnych zamiarach przedstawicieli płci brzydkiej pozostała kobietą o „czystych rękach”.
Później można już było tylko postawić przysłowiową kropkę nad „i”. W „Mildred Pierce” Michaela Curtiza córka tytułowej bohaterki dokonuje zabójstwa z premedytacją, zwalając całe podejrzenie na matkę, zaś w „Damie z Szanghaju” Orsona Wellesa szlachetny marynarz O'Hara demaskuje samą Ritę Hayworth jako notoryczną morderczynię. Koło intryg i występku zamyka się. W świadomości widzów pozostaje obraz uwielbianej piękności z rewolwerem w ręku, wycelowanym w ukochanego, który traci resztki złudzeń co do wartości związku uczuciowego, jaki go łączył z nieoczekiwaną morderczynią.
Warto zastanowić się nad sytuacją, która doprowadziła do tak zaskakującej przemiany sympatycznych lub przynajmniej budzących współczucie „kobiet fatalnych” w wyrafinowane morderczynie. Koncepcje są dwie, żadnej z nich nie należy przyjmować do końca poważnie, raczej z odrobiną wyrozumiałości, jako że obie doskonale mieszczą się w obrazie ekranowej mitologii.
Pierwsza z nich, natury socjologicznej, głosi, że cały wiek dwudziesty stoi pod znakiem przemożnej emancypacji kobiet. Płeć piękna wyzwala się ze wszystkich krępujących ją więzów obyczajowych i moralnych, zajmuje w życiu społecznym i politycznym stanowiska rezerwowane dotąd wyłącznie dla mężczyzn. Jest to fakt bezsporny, niepodlegający dyskusji, dziwnym jednak trafem przez długie lata nie zauważany przez film tkwiący po uszy w dziewiętnastowiecznych mirażach. Dlatego też wszelkie układy męsko-damskie w ekranowych intrygach były malowane na wzór starych powieścideł, które narzucały modę, typ postaci, zachowania się i urody. Kiedyś trzeby było z tym skończyć i oto na ekranie zaczęły się pojawiać kobiety wyzwolone, samodzielne, zdolne do rozmaitych czynów, a więc i do zbrodni. Bo skoro jest równouprawnienie, dlaczego miałoby ono pomijać najbardziej mroczne zakamarki duszy ludzkiej?
Drugie wytłumaczenie jest bardziej mistyczne i dotyczy prywatnego życia reżyserów filmowych. Jak zauważa krytyk francuski Jacques Doniol-Valcroze, większość prominentów środowiska filmowego to mężczyźni. Mają oni z kobietami rozmaite porachunki prywatne i zawodowe. Kiedy wydaje im się, że zostali skrzywdzeni, starają się zemścić - i oto na ekranie dochodzi do projekcji piękności zdefektowanych na rozmaite sposoby: psychologicznie, moralnie, uczuciowo. Dramatyczne było rozstanie się Orsona Wellesa z Ritą Hayworth, Josepha von Sternberga z Marleną Dietrich. Każdy z tych artystów w jakiś sposób usiłował później przenieść do filmów swe przeżycia, przemyślenia. Sternbergowi na przykład wydawało się, że postać prezentowana przez Marlenę Dietrich jest tworem jego talentu; bez niego aktorka nie da sobie rady w życiu filmowym. Żeby ją o tym przekonać, nakręcił sławne „Kasyno Szanghaj”, utwór być może w jego twórczości najbardziej znaczący, choć miejsce dotychczasowej, stałej gwiazdy zajęła Gene Tierney.
Kim jest bohaterka „Kasyna”? Wyciągniętą z dołów społecznych, przez „białego pana”, Chinką, którą później porzucił, a która po wielu latach usiłuje się zemścić za swoje upokorzenia. W tym celu usiłuje rozpić i zdemoralizować jego córkę, nieświadoma, że jest to także jej dziecko. Kiedy się o tym dowiaduje - popełnia z rozpaczy samobójstwo. Krytyka dopatrzyła się w filmie sternbergowskiego sadomasochizmu, rozpaczy i nienawiści, które niczego nie załatwiały. Sternberg i Marlena poszli swoimi drogami i to z dużym powodzeniem, zanotowali na swym koncie sukcesy w pracy z innymi nie gorsze od poprzednich. Czas zaleczył rany, życie popłynęło normalnym torem.
Ale „Kasyno Szanghaj”, zrealizowane u progu drugiej wojny światowej, wniosło w rozwój „czarnego filmu” ziarenko niepokoju. Pozostał w pamięci ów obraz kobiety niszczącej własne dziecko, własną rodzinę - ślady szaleństwa Josepha von Sternberga, który pragnąc zniszczyć ukochaną kobietę przypisywał jej okrucieństwo. Te właśnie elementy podjął „czarny film”, kiedy aranżując na ekranach triumfalny pochód zbrodniarek uczynił z nich narzędzia destrukcji życia rodzinnego, uczuciowego. Niespodziewanie, z pomocą mitologii, wdarła się na ekran krytyka rzeczywistego obrazu Ameryki, w której zachłanna pogoń za zyskiem każe człowiekowi niszczyć najbardziej szlachetne ideały, swoich bliskich i przyjaciół.
Janusz Skwara
Janusz Skwara, reportaż, Triumfalny pochód zbrodniarek, kobiety zbrodniarki, kobiety morderczynie, Dashiell Hammett, Raymond Chandler, Małe liski, Podwójne ubezpieczenie, Mildred Pierce, Jezebel, William Wyler, Bette Davis, Lillian Helman, Phyllis Dietrichson, Podwójne ubezpieczenie, Billy Wilder, Barbara Stanwyck, Platynowa Phyllis, Mildred Pierce, Michael Curtiz, Dama z Szanghaju, Orson Welles, Rit Hayworth
Do czytania
- Opowieść niepokojąca FILM: 49/1978, strona 6
- Tren dla stepowego kulona FILM: 49/1978, strona 10
- Triumfalny pochód zbrodniarek FILM: 49/1978, strona 14
Pozostałe strony
- strona 1 wydanie: 49/1978
- strona 2 wydanie: 49/1978
- strona 3 wydanie: 49/1978
- strona 4 wydanie: 49/1978
- strona 5 wydanie: 49/1978
- strona 6 wydanie: 49/1978
- strona 7 wydanie: 49/1978
- strona 8 wydanie: 49/1978
- strona 9 wydanie: 49/1978
- strona 10 wydanie: 49/1978
- strona 11 wydanie: 49/1978
- strona 12 wydanie: 49/1978
- strona 13 wydanie: 49/1978
- strona 14 wydanie: 49/1978
- strona 15 wydanie: 49/1978
- strona 16 wydanie: 49/1978
- strona 17 wydanie: 49/1978
- strona 18 wydanie: 49/1978
- strona 19 wydanie: 49/1978
- strona 20 wydanie: 49/1978
- strona 21 wydanie: 49/1978
- strona 22 wydanie: 49/1978
- strona 23 wydanie: 49/1978
- strona 24 wydanie: 49/1978